piątek, 12 września 2014

Ciao Italia!

Przez ostatnie dni krucho było u mnie z czasem, Niestety, kiedy mam egzamin, wszystko inne, nawet gotowanie musi iść na bok. Zwłaszcza, ze na naukę nie miałam zbyt wiele czasu. Ale - dość już o obowiązkach, czas na przyjemności. W zasadzie już po powrocie z wakacji narodził się pomysł na tego posta. W trakcie tych cudownych 10 dni odwiedziłam kilka naprawdę smacznych miejsc. W dodatku mój odbiór zarówno kraju jak i jego kuchni był zupełnie inny niż wtedy gdy miałam 14 lat.

Włochy zdecydowanie kojarzyły i dalej będą mi się kojarzyć z kawą. Aromatyczną i parzoną w pięknych, chromowanych ekspresach. Wyobraźcie sobie, że espresso Włosi potrafią pić nawet 2 godziny. Po prawdzie, to wcale sie im nie dziwię, tej kawy nie da się pić szybciej niż malutkimi łyczkami. Jest bardzo mocna i bardzo esencjonalna. Sama wolę troszkę lżejsze klimaty, dlatego piłam głównie cappucino, czyli espresso ze sporym dodatkiem mleka. Mogę teraz powiedzieć, że moja miłóść do kawy tylko się pogłębiła. Jedną z najlepszych i w sumie chyba ostatnią kawę piłam w Padwie, w Caffe Pedrocchio. To jedna z najstarszych kawiarni w mieście, podają tam nie tylko pyszną kawę, ale i pyszne lody. Jakkolwiek starałam się na wakacjach pilnować diety, to jednak na lody nie trzeba było mnie namawiać. Te, na zdjęciu poniżej są o smaku owoców leśnych i były fantastyczne. 



Kolejnym moim skojarzeniem z Italią są makrony. Włosi jedzą ich naprawdę sporo, można je spotkać w tylu formach, że zawrót głowy jest prawie murowany. Chyba mam krótką pamięć, bo jednak po 13 latach dalej byłam zdziwiona, że makaron we Włoszech jest jedynie lekko obtoczony sosem, a nie jak u nas porządnie w nim skąpany. Co nie zmienia faktu, że prawie wszystkie makarony, które jadłam, były przepyszne. Najbardziej chyba smakował mi makaron spaghetti z pomidorami, krewetkami i rucolą oraz lasagne z małżami. Po prawdzie  im dziwniejsza potrawa, tym bardziej mi smakowała. Aczkolwiek, chyba poza małżami raczej nie udało mi się spróbować jakichś bardzo dziwnych potraw.  Co nie zmienia faktu, że makaron w dalszym ciągu lubię, a ta miłość zaowocowała nawet zakupem książki kucharskiej o makaronach.

Włosi pastę, czyli makaron jadają zwykle jako pierwsze danie podczas kolacji, zwanej u nich cena. Na drugie danie zwykle jedzą mięso z warzywami. Śniadanie to z kolei colazione - najczęściej nie jest ono zbyt obfite, składa się na nie pieczywo, masło, dżem i kawa. Jeżeli je rozszerzają, to o wędlinę i ser żółty, więc nie ma aż takiej różnorodności jak w Polsce. 

"Słabsze" śniadanie Włosi poprawiają w dalszej części dni. W wielu włoskich miastach można spotkać małe kafejki lub bary z kanapkami - paninerie. Próbowałam takich kanapek w Rzymie - uratowały mi życie, gdy w promieniu nie wiadomo ilu kilometrów nie dało się uświadczyć ani pól sklepu spożywczego. Do pieczywa, zwykle słusznych rozmiarów buły wkłada się na przykład rucolę, mozzarellę i pomidory. Całość jest podgrzewana w piecu i podawana na ciepło. Uwielbiam takie buły na wypasie, więc pod tym względem Włochy ze swoją kulturą panini były dla mnie rajem.

W trakcie zwiedzania Florencji miałam także okazję odwiedzić Gran Mercato, czyli najwiekszą halę targową miasta. Co najśmieszniejsze - chociaż byłam w niej 13 lat temu, i mimo, że teraz przechodziłam tymi samymi uliczkami, nie umiałam tam trafić. Pamięć bywa jednak zawodna, a i przez 13 lat Florencja bardzo się zmieniła. Sama hala targowa jest pełna sprzedawców, oferujących suszone pomidory, tradycyjne włoskie przyprawy do spaghetti, warzywa, owoce. Dodatkowo Gran Mercato zostało podzielone na działy, gdzie można kupić np. ryby czy warzywa. Tym razem miałam tylko krótką chwilę, więc udało mi się zwiedzić jedynie dział z przyprawami. Oczywiście nie mogłam wyjść stamtąd z pustymi rękami, chciałam mieć coś co będzie mi przypominało słońce Toskanii i tą ferię barw i zapachów. Skończyło się na dwóch paczkach przypraw - do spaghetti Arrabiata i Aglio Olio. A poniżej zdjęcie z wnętrza targu.


Oczywiście  nie obyło się także bez pamiątek, w tym tych kulinarnych. Jedną z tych, które najbardziej mnie cieszą jest wielka paka makaronów plus passata pomidorowa, zakupiona na Autogrillu w drodze do Rimini. Wciąż zastanawiam się jak przyrządzić te cuda, pewnie niedługo coś wymyślę. :)


Moim odkryciem, chociaż tak naprawdę próbowałam go dopiero po powrocie była piadina. Jak udało mi się później dowiedzieć, jest to mniej więcej włoski odpowiednik tortilli (mam nadzieję, że Włosi się nie obrażą). Można ją podać z różnymi dodatkami, to taki bardzo smaczny zamiennik kanapek. Ja swoją piadinę podpiekałam na patelni, potem smarowałam serkiem ricotta, dodawałam rucolę i pomidory. Była naprawdę smaczna. Niestety - nawet jeśli przygotować ją na oliwie, pozostaje dośc kaloryczna, więc raczej nie powinno się jej spożywać zbyt często. Piadina albo inaczej piada pochodzi z regionu Emilia Romagna, ja osobiście kupiłam ją w Conadzie w Rimini.



Na koniec miejsce ktore osobiście przyprawiło mnie o zawrót głowy czyli piekania w Rimini. Tylu rodzajów pieczywa i pizzy w jednym miejscu nie widziałam chyba nigdzie. Tym bardziej, ze we Włoszech naprawdę trudno w centrum miasta trafić na sklep czy piekarnię. Pieczywo jest sprzedawane we Włoszech na wagę, a tej piekarnii foccacię i pizze sprzedawczyni cięła nożyczkami. Byłam naprawdę mocno zdziwiona. Ale wypieki były naprawdę pyszne.



Mogę powiedzieć, że mam niedosyt kuchni włoskiej. Na szczęście jest internet i książki kucharskie, więc nawet jeżeli za oknem będzie szaleć zamieć czy będzie zimny listopadowy wieczór, zawsze mogę przywołać tamte smaki. I to chyba w wakacjach i gotowaniu jest najlepsze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz